poniedziałek, 12 października 2015

OneShot 5#

Nastał poranek, Sindy obudziła się równo z budzikiem, ale o dziwo, mimo wczesnej pory, a była to szósta godzina, Cate już dawno była na nogach. Krzątała się po pokoju, szukając czegoś w rodzaju bandarzu. Przewracała książi, patrzyła w szafkach i pudełkach, na daremno, bandarzu nigdzie nie było. Sindy była zdezorientowana i bezskutecznie wypytywała przyjaciółkę co się stało. Cate milczała.
W pewnym momencie do pokoju weszła mama Sindy, jej uśmiech wskazywał na dobre wieści. Usiadła na łóżku, poprawiła okulary i powiedziała: ,,No dziewczynki, mamy gościa". Dziewczyny się zdziwiły, przecież jest zawcześnie na gości, kto to może być? To był Ethan. Miał dla nich niespodziankę, powiedział by się szybko ogarnęły i zeszły na dół. Tak też zrobiły, po pół godzinie były już gotowe. Chłopak spakował już prowiant na droge i uprzejmie się żegnając zabrał dziewczyny ze sobą.
- O co chodzi?
- Oj, poczekaj to zobaczysz - odrzekł do Sindy.
- No prosze, to chyba nie tajemnica?
- A właśnie tajemnica.
Uśmiechnął się wsiadając jako ostatni do samochodu i odpalił silnik.
Jechali około dwóch godzin, w końcu byli na miejscu. Wysiadając z samochodu poczuli pociągający zapach karmelu i czekolady, gdzieś w oddali ktoś wołał psa, gdzie indziej dzieci bawiły się biegając do okoła. Postacie z bajek, tajemnicze budki z grami i ten charmider, to było wesołe miasteczko. Po szerokim uśmiechu dziewczyn widać było, że niespodzianka Ethanowi się udała, były zdumione i jednocześnie zachwycone, od razu wbiegły do środka. Chłopak usadowił się przy stoliku i patrząc jak dziewczyny zamawiają koktail, zupełnie zapomniał o tym, że to jeszcze nie wszystko. Kiedy już podeszły z napojami do stolika, przeprosił je i gdzieś poszedł. Nie miały nic przeciwko i tak musiały porozmawiać o tym co działo się rano w domu.
- Cate, czego szukałaś? Cate? Cate halo?
- Przepraszam, nie mogę się skupić...
- A więc powiesz mi co się dzieje?
- Nie chce...
- Cate, kochana - powiedziała łapiąc przyjaciółkę za rękę - powiedz mi.
Cate niechcąc zwrócić na siebie uwagi, odsłoniła zranioną rękę, rany wyglądały strasznie, tak jakby co dopiero powstały. Były większe, głębsze i bardziej bolesne. Sindy się przeraziła.
- Dziś w nocy śniła mi się Khate... - mówiąc to pobladła - ... byłyśmy tam, ona stała na szczycie schodów, chciałam do niej podejść, ale mnie powstrzymałaś. Zaczęła krzyczeć, że to nasza wina, że to przez nas one nie żyją, że my je zabiłyśmy. Rzuciła się w naszą strone, zaczęłyśmy biec w stronę drzwi, im dalej biegłyśmy, tym dalej one były. Potknęłam się, kiedy się obróciłam, żeby podać ci rękę bo o to prosiłaś, żeby mnie podnieść, ona mnie za nią złapała i wbijając w rany swoje długie paznokcie, pogłębiła je. Chciałam zabrać rękę, ale nie mogłam, kiedy mi się udało rany wyglądały tak jak teraz. To było straszne, na szczęście się obudziłam, bo umarłabym ze strachu. A w pokoju szukałam czegoś, żeby to ukryć...
Sindy zamarła, także nie mogła pojąć jak to możliwe i czy to nie jest przypadkiem ostrzerzenie, żeby tam nie wracać.
- Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałaś? A co do bandarzu, przecież mogłabym Ci dać chustkę, Cate...
- Oj przepraszam, wiem, że mogłam ci to powiedzieć, ale się bałam.
- Czego? Wiesz, że możesz mi mówić wszystko - i przytuliła pprzyjaciółkę - zawsze Ci pomogę kochana. Nie rozumiem tylko jak to wytłumaczyć, przecież przez sen nie można się skaleczyć.
- Ja też sama nie wiem.
Po chwili wrócił do nich Ethan, dał im po pąsowej rózy i powiedział, żeby spojrzały w górę, na niebie pojawił się orszak samolotów. Każdy wypuszczał za sobą inny kolor dymu tworząc napis. Różowy, zielony, żółty... wszystkie kolory tęczy. Nagle dziewczyny zamarły z wrażenia, napis utworzony przez kolorowy dym tworzył ich imiona. Wszyscy na około zaczęli klaskać i gwizdać, przyjaciółki się zaczerwieniły, a Ethan szeroko się uśmiechnął. Widział, że bardzo spodobała im się niespodzianka. Obie z zachwytu rzuciły mu się na szyję i ucałowały w policzek.
- I jak niespodzianka?
- Jejeje... jest świetna! - krzyknęły jednocześnie.
- Wiedziałem, że wam się spodoba.
Spędzili tam cały dzień, fioletowo-czarne namioty i budki wyglądały tak pięknie, oświetlane przez powbijane w ziemię lampiony. Jedne wysokie, inne niskie, jedne duże, inne małe, wszystko do siebie pasowało, dzieci biegały, śmiały się i bawiły. Uśmiech nie znikał nikomu z twarzy aż do zamknięcia.
- To był udany dzień.
- Zgadzam się - odrzekł chłopak i ucałował Sindy w czoło.
Cate zapomniała o bólu i bawiła się znakomicie, tylko jej przyjaciółka wciąż się martwiła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz